CHOSZCZNO. MAREK HUET powoli wraca do Polski. Ma uszkodzony komputer i nie może przesyłać nam fotografii. Kilka z nich otrzymaliśmy dzięki uprzejmości ALEKSANDRA BATUTINA, dziennikarza jednej z kazachskich redakcji. I tylko dzięki niemu możemy zobaczyć jak z WOJCIECHEM WOŁODKO m.in. moczą nogi, niestety nie wiemy w jakiej rzece. Nie bez kozery wstawiliśmy fotografię kazachskiego pasterza, siedzącego na charakterystycznym dla tamtych regionów koniku, i jego syna trzymającego w ręku choszczeński folder.
W jednej z relacji MAREK HUET otwarcie przyznaje, że po wjeździe
do Kirgizji, jadąc od jeziora Issyk-Kul, w drodze do nieokreślonej
kopalni złota przejechał najpiękniejszą trasę w życiu. Dopiero w
internecie znaleźliśmy, że ten słony, bezodpływowy akwen znajduje się w
śródgórskiej dolinie, w górach Tienszan. - W drodze powrotnej do
Szymkentu zaprosił nas do swojego domu Uzbek, koniecznie chciał nas
ugościć – M. Huet podkreśla, że Kazachowie są bardziej otwarci niż
Kirgizi. Zwiedzili również Biszkek, stolicę Kirgizji, a w drodze do
Bajkonuru - najstarszego kosmodromu na świecie - jechali w 50-stopniowym
upale oraz w burzy piaskowej.
O tym, że warto wybrać się w taką podróż najbardziej przekonują zdjęcia, które otrzymaliśmy od ALEKSANDRA BATUTINA.
Po powrocie do Polski poprosimy obydwu podróżników o szerszą relację i
komentarz, ale sami widzimy, że niektóre ujęcia panoram przypominają
nieco bajkowy świat. Nie wiemy w jakiej rzece moczą nogi, widzimy też
przejście graniczne, do którego obsługa dowożona jest śmigłowcem.
Wielu
żołnierzy zawodowych, którzy służyli kiedyś w choszczeńskiej 2
Pomorskiej Brygadzie Artylerii zapewne uśmiechnie się na widok
kazachskiego pasterza siedzącego na niewielkim koniku. Ci, którzy w
tamtym czasie (lata 70. – 90.) jeździli na poligony i bojowe starty
stacjonowali w okolicach Kapustnego Jaru (to jeszcze Rosja, ale na
granicy z Kazachstanem), zapewne doskonale pamiętają stada tych
niewielkich koni i oczywiście pasterzy poruszających się na motocyklach z
przyczepą lub konno. Jeśli ktoś z naszych dosiadł takiego kuca, to
wyglądał trochę śmiesznie, bo dotykał stopami ziemi.
Od naszych podróżników wiemy, że w drodze powrotnej nie zamierzają
kierować się bezpośrednio na wschód, czyli w kierunku Wołgogradu i dalej
Ukrainy. Najpierw pojechali na północ (Orenburg, Samara) i dopiero
potem na wschód: Pezna, Tambow i w końcu Mińsk. W jednym z ostatnich
e-maili M. Huet napisał, że po drodze spotkali motocyklistę z Hiszpanii,
który podążał w kierunku Astany. – Jego trasa ma w sumie 50 tys.
kilometrów i wyobraźcie sobie, że dotychczas zapłacił tylko jeden
mandat, oczywiście w… Warszawie. Zdradził nam też, że jest właścicielem
restauracji i zaprosił nas na corridę – relacjonuje choszcznianin.
Dodaje, że już są w Rosji, a od wczoraj mają ważną, pięciodniową wizę
rosyjską. Jutro zamierzają odwiedzić wieś Gut, to gdzieś pomiędzy Orłem a
Woroneżem. Dodajmy, że 25 lipca kończą im się wizy rosyjska i
białoruska, więc za kilka dni powitamy ich już w Polsce.
(tk)
KAZACHSTAN. W ostatnim komunikacie napisaliśmy, że MAREK HUET i
WOJCIECH WOŁODKO zbliżają się do granicy z Chinami. Niestety ulewne
deszcze i awarie motocykli zmusiły ich do zmiany planów. – Nie
pojedziemy do Żarkentu, ale miejscowi zaproponowali nam inne, według
nich, ciekawsze miejsca – napisał podczas postoju w Ałmaty. Obydwaj nie
narzekają na trudy podroży, a jedyne czego im brakuje, to… toalet z
sedesami. Dzisiaj zamierzają dotrzeć do Kanionu Szaryńskiego.
- Wczoraj dotarliśmy do miasteczka Kapszagaj. Na razie poruszamy się
zgodnie z planem, ale martwi nas to, że nigdzie nie możemy
przyspieszyć. Niestety drogi są fatalne, a odcinki asfaltowe trafiają
się bardzo rzadko. Koleiny sprawiły, że Wojtek już dwukrotnie zgubił
namiot – relacjonuje MAREK HUET. Podkreśla, że doskwiera
im upał i co ciekawe, już kilkakrotnie zatrzymali ich policjanci. –
Grozili mandatami, za nie włączone światła lub przekroczoną prędkość,
ale ostatecznie odpuszczali nam – dodaje. Tu jako ciekawostkę dodał, że
przy wjeździe do Kapczagaj, poprosili tamtejszą drogówkę o pilotowanie
do nowego hotelu, wybudowanego poza zasięgiem ich nawigacji. Ci, bez
wahania włączyli światła i przeprowadzili ich przez całe miasto.
Już po raz kolejny nasi podróżnicy narzekają na brak internetu. -
Kupiliśmy karty różnych sieci i dalej brak łączności, a laptop się
przydaje do zrzutu plików z kart kamery i aparatu – podkreśla, że to co
dotychczas do nas wysłali jest zasługą przygodnie poznanych osób.
Zaznacza też, że ich przejazd wzbudza duże zainteresowanie i otrzymują
wiele dowodów sympatii. Nie narzekają na koszty, bo np. dobry obiad
kosztuje 12-15, litr paliwa 2, a nocleg w gościńcu 10-15 złotych. - Przy
trasie pobudowane obiekty, już o europejskim standardzie lecz bez
ubikacji. Te nie tylko znajdują się poza budynkiem, ale trudno nazwać je
ubikacją, bo to tylko… dziura w betonie – obydwaj marzą o toalecie z
sedesem. Na ich widnokręgu pojawiają się pierwsze góry, a to oznacza, że
powoli zbliżają się do Kanionu Szaryńskiego.
Dobę później napisali, że… ciągle leje. W motocyklu Hueta padła
instalacja, a w Uralu Wołodki trzeba było wymienić wirnik alternatora. -
Nachodziłem się po wiosce w poszukiwaniu grubego przewodu, a przekaźnik
podarował nam, bardzo ciekawy człowiek z Kazachskiego Towarzystwa
Geograficznego. Przyznał, że zwiedził sporo świata i dlatego zna
bolączki podróżników. Zaprosił nas na kolację i nocleg – napisał Huet.
Dodał też, że w czasie deszczu zawiodły go polskie trampki. Tylko dzięki
uprzejmości miejscowego motocyklisty trafił do sklepu ze sprzętem
wojskowym i myśliwskim, gdzie kupił nowe buty. Deszcz i awarie
zdecydowały o tym, że nie pojadą do Żarkentu, ale miejscowi podali im
namiary, na inne, podobno ciekawsze miejsca.
(tk)
PS. M. Huet pochwalił się też, że nauczył się jednego słowa z języka
kazachskiego. – Алға, znaczy naprzód – podsumował kolejny dzień.
KAZACHSTAN. - Najważniejsze, że bez awarii i wszystko zgodnie z
planem – bardzo lakoniczne komunikaty śle z Kazachstanu MAREK HUET.
Przypominamy, że 26 czerwca wspólnie z WOJCIECHEM WOŁODKO z Fromborka
przekroczyli granicę Polski. Ich celem jest Kazachstan i Kirgistan.
Dzisiaj zamierzają dojechać do Żarkentu, niewielkiego miasta leżącego około 30 kilometrów od granicy z Chinami.
Choć
przed wyjazdem MAREK HUET był przekonany, że sprzęt, w który się
zaopatrzył pozwoli mu na systematyczną, a przede wszystkim bezproblemową
łączność z Polską, to jednak życie wszystko zweryfikowało. Jak na razie
udało mu się przesłać zaledwie dwa lakoniczne komunikaty i to za każdym
razem skorzystał z uprzejmości poznanych w drodze ludzi.
29 czerwca
dojechali do Pietuchowa, Jasnej Polany i Czkałowa (jeszcze przed
granicą z Kazachstanem), wiosek zamieszkiwanych przez potomków polskich
zesłańców. 30 czerwca dotarli do Astany (na zdjęciu z prawej) stolicy Kazachstanu. I właśnie
wtedy napisali, że pierwsze etapy przebiegły zgodnie z planem. Są w
drodze do Karagandy. Jedną noc spędzili w Kiezerovce koło Czkałowa, w
przedszkolu prowadzonym przez polskie siostry zakonne. Zwiedzili też
Astanę i tu zaznaczyli, że mają problemy z routerem i kazachskimi
kartami sim. Udało się im jednak wysłać kilka zdjęć. Poniżej
prezentujemy wszystkie.
Zgodnie z harmonogramem wyprawy, dzisiaj
powinni dotrzeć do Żarkentu, a jutro do Kanionu Szaryńskiego, chyba
najpiękniejszego celu tej eskapady.
(tk)
CHOSZCZNO.
Informowaliśmy o tym, że choszczeński motocyklista MAREK HUET wybiera
się w podróż swojego życia. W niespełna 40 dni zamierza przejechać m.in.
Kazachstan i Kirgizję, w sumie ponad 14 tys. kilometrów. W ubiegłym
tygodniu wyruszył z Choszczna, a w tej chwili jest gdzieś pomiędzy
Moskwą i Kazaniem. Jutro zamierza dotrzeć do Petuchowa, to gdzieś w
pobliżu granicy z Kazachstanem. Wywiad z MARKIEM HUETEM
zamieszczamy poniżej i by zachować jakąś chronologię, kolejne relacje
(być może też zdjęcia) zamieszczać będziemy według kolejności
nadsyłania. Nasz podróżnik już podczas pożegnania w Choszcznie złapał
gumę. Usterkę szybko usunął i stwierdził, że takie zdarzenie przynosi
tylko szczęście.
Oto jego relacja z pierwszego etapu (Choszczno - Gójsk - Frombork = 590 km). – W drodze do Wojtka (WOJCIECH WOŁODKO,
jego wyprawowy partner - red.) odwiedziłem rodzinę Fieduków, która tak
wiele nam pomogła. Na stole pojawił się „plow”, kazachska potrawa z
kaszy, marchwi i kawałków mięsa. Okazało się, że Włodzimierz nie jest
Kazachem, jak wcześniej sądziłem, lecz ma pochodzenie
ukraińsko-polsko-czeskie. Wczorajszy dzień przeznaczyliśmy na
sprawdzenie bagaży i przepakowania. Za sugestią Wojtka zamówiłem na
trasie naszego dzisiejszego przejazdu do granicy zapasowy łańcuch i
zakuwarkę. Lepiej mieć niż pluć sobie później w brodę. Przed nami
nadzwyczaj upalny dzień i 470 km jazdy do przejścia granicznego w
Połowcach. (Marek)
PS. Poniżej widzimy zdjęcia ze startu w Choszcznie i jedno ze spotkania we Fromborku…
(tk)
CHOSZCZNO. Choszcznian MAREK HUET w swoim życiu zaliczył już kilka
spektakularnych wypraw motocyklowych, jednakże ta, w której wystartuje
już za kilka dni będzie wyjątkowa. Wspólnie z WOJCIECHEM WOŁODKO
zamierzają w 30 dni dojechać aż Kazachstanu i Kirgizji. W sumie przejadą
około 14 tys. kilometrów.
Rozmowa z MARKIEM HUETEM, który trzy lata temu na motocyklu przejechał pięć tys. kilometrów z Choszczna do Normandii, a teraz wybiera się w dwa razy dłuższą podróż, tym razem m.in. do Kazachstanu i Kirgizji.
-Od kilku już lat planowałeś wyjątkową wyprawę. Marzyłeś o tym by zobaczyć Bajkał i Ułan Bator, a tymczasem wybierasz się do Kazachstanu i Kirgizji?
- Mówiąc krótko, okoliczności nie sprzyjały, ale dwa lata temu, mieszkający we Fromborku WOJCIECH WOŁODKO
zaproponował mi wspólną eskapadę. Postawił tylko taki warunek, że trasa
nie będzie dłuższa niż 10 tys. kilometrów i przejedziemy ją w 25-30
dni. Wojtek to świetny mechanik, więc natychmiast propozycję przyjąłem.
Tak właśnie zaczął rodzić się projekt Kazachstan – Kirgistan. Być może
nie byłoby w tym przedsięwzięciu nic specjalnego, gdyby nie fakt, że
Wojtek na tę wyprawę pojedzie 30-letnim uralem z koszem. - Przecież to zabytek…?
- Nie do końca. To fakt, że te motocykle często ulegają awariom, ale
wspomniałem już, że Wojtek jest wziętym mechanikiem i wstawił mu silnik z bmw r100. Dziś to zupełnie inna maszyna. Myślę, że dla każdego z
nas jest to rodzaj pewnej próby i tak naprawdę dopiero po powrocie
będziemy mogli powiedzieć, jak ten sprzęt się spisał. - No to opowiedz, gdzie konkretnie zamierzacie dojechać i co chcielibyście zobaczyć?
- Nasza trasa liczy około 14 tys. kilometrów, więc aby zaoszczędzić
kilka dni, to od Brześcia do granicy rosyjsko-kazachskiej zostaniemy
przewiezieni busem. Tam na starcie odwiedzimy potomków polskich
zesłańców w Czkałowie. Potem skierujemy się na południe Kazachstanu do
Kanionu Szaryńskiego. Następnie wjedziemy do Kirgizji i wzdłuż jeziora
Issyk –Kul chcemy dotrzeć do środkowej części Tien –Szan. Przez górskie
doliny i przełęcze planujemy dojechać do Dżalalabadu, gdzie znajduje się
polska misja katolicka i cmentarz wojenny żołnierzy gen. Andersa. To
najdalszy punkt naszej eskapady. W drodze powrotnej też zwiedzimy wiele
ciekawych miejsc, w tym m.in. kosmodrom Bajkonur. Myślę, że zapowiada
się fantastyczna przygoda, a jak tam było naprawdę opowiem po powrocie
do Polski. - Na trasie waszej marszruty średnio dziennie będziecie pokonywali
300-500 kilometrów, często jadąc nawet po drogach szutrowych.
Poczyniliście jakieś specjalne przygotowania, spodziewacie się jakichś
problemów?
- Myślę, że jesteśmy dobrze przygotowani. W przyczepce urala wieźć
będziemy sporo części zamiennych, a przede wszystkim zapasowe opony i
karnistry na paliwo. W kirgiskich górach paliwo kupuje się w butelkach
plastikowych, bezpośrednio od mieszkańców rzadko napotykanych wiosek.
Oczywiście zafundowaliśmy sobie szczepienia ochronne zalecane na Azję
Centralną. Tu dodam, że poszukując dobrej nawigacji poznałem właściciela
firmy Alga. Okazuje się, że jest Kazachem, ale od 20. lat
mieszka w Polsce i oprócz tego, że wyposażył nas w GPS-y, to również podał
nam kilka adresów do rodziny. Generalnie nocne postoje planujemy u ludzi
lub pod namiotem. To będzie również świetna okazja do tego, by poznać
ich zwyczaje, no i oczywiście posmakować azjatyckiej kuchni. Mamy nawet
plecakowe bukłaki na wodę, a w sakwach znalazło się też miejsce na
laptopa. Łączność z krajem zapewnią nam specjalne smartfony, a jedyną
bolączką będzie brak interkomu, za pomocą którego moglibyśmy odsłuchiwać
komunikaty z nawigacji, a przede wszystkim porozumiewać się między sobą.
- To oznacza, że będziemy mogli się z wami kontaktować?
- Oczywiście, że tak. Obiecuję przesyłać zdjęcia i relacje, więc
zaglądajcie na www.choszczno.pl, bo tylko tu będzie można je zobaczyć. - Czego wypada życzyć motocykliście, który wyrusza w tak ekstremalną trasę?
- Tylko i wyłącznie „Szerokości” - Życzę więc „Szerokości” i już umawiamy się na spotkanie, oczywiście po powrocie do Choszczna.